sobota, 8 grudnia 2012

4. Prawidłowe uczucie

    Wigilia, Rezydencja państwa Parkinson, 1987 rok.

    Przez cały dzień mała Pansy siedziała przy oknie, wyczekując wigilijnych gości. Padał gęsty śnieg, więc dziewczynka szybko przestała cokolwiek widzieć. Nie mogła się już doczekać świątecznego wieczoru z Malfoy’ami i co chwilę biegała do rodziców z zapytaniem, kiedy przybędą goście.
    - Mamo, gdzie oni są?! – krzyknęła siedmiolatka, tupiąc nóżką.
    - Nie wrzeszcz dziecko, mówiłam, że się spóźnią – odpowiedziała spokojnie matka, nie odrywając wzroku od książki. – Przez tę śnieżycę są problemy z teleportacją, ile razy można ci mówić?
    - Raz, przecież wiem, mamo. – odrzekła i naburmuszona poszła do pokoju gościnnego, pobawić się lalkami.
   Salon był udekorowany iście świątecznie. W kominku żarzył się ogień, a z przyczepionych nad nim skarpet wystawały pozornie drobne prezenty. W rogu stała duża choinka ozdobiona najpiękniejszymi na świecie girlandami i bombkami w kolorach szmaragdu, srebra i złota. Pokój oświetlały małe lampiony przyczepione do błękitnych ścian i piękny, oksydowany, ozdobiony diamentami żyrandol wiszący na suficie. Na półkach oprócz książek stały zdjęcia rodzinne Parkinsonów oraz ich córek.
    Nagle zadzwonił dzwonek. Pansy poderwała się szybko i jako pierwsza dotarła do drzwi. Za nią stali już matka rodzice z małą Peggy. Z trudem otworzyła wrota i ujrzała tak długo wyczekiwanych gości.
    - Witaj Pansy – przywitała się z nią Narcyza, całując w policzek. – Jak świąteczny nastrój? – spytała, uśmiechając się ciepło. Weszła z Lucjuszem do domu, a za nimi włóczył się Draco. Nie wyglądał na zadowolonego, o nie. Śnieg powpadał mu za koszulę, był przemoczony i zły na pogodę. Twarz rozjaśniła mu się dopiero, gdy ujrzał Pansy, wyczekującą jego przybycia. Przywitali się i ruszyli za swoimi rodzicami do salonu.
    Po kolacji, nadszedł czas na prezenty. Dorośli, po długich i męczących prośbach pozwolili dzieciom na odpakowanie upominków, żeby w końcu mieć spokój. Peggy jako pierwsza ruszyła ku swej skarpecie. Draco i Pansy, jak zawsze, starali zachować się dojrzalej niż młodsza Parkinson, ale perspektywa wspólnej zabawy przy prezentach była silniejsza. W trójkę usiedli na podłodze i zaczęli rozrywać opakowania. Nagle, ze skarpety Malfoy’a wypadło małe pudełeczko, identyczne jak u Pansy. Spojrzał na nią pytająco.
    - Pansy, a co masz w tym? – spytał, wskazując na drobną, czerwoną szkatułkę.
    - Nie wiem, jeszcze nie sprawdzałam, a co?
    - Bo mam tę samą.
    - To ja wezmę twoją, a ty moją i zobaczymy. – zaproponowała dziewczynka, biorąc od Dracona małe pudełeczko. Na znak, otworzyli je i lekko się zdziwili.
    W obu na atłasowej poduszeczce leżał złoty, otwierany medalion wielkości knuta, ze skrzyżowanymi różdżkami. Pozornie takie same, lecz naszyjnik Pansy skrywał w środku grawerowanego smoka, a Dracona – pięknego bratka. W wewnętrznej części wieczka obu medalionów widniały dwa słowa: Auxilium Reperio. Zaciekawieni znaczeniem tych słów, Pansy i Draco spytali o nie rodziców.
    - Pozwól mi się temu przyjrzeć – powiedział Lucjusz, zabierając medalion Dracona Narcyzie. – Ach tak, już widzę. Auxilium Reperio – oddał wisior synowi i znów zaczął mówić. – To bardzo stare zaklęcie. Dziwne, bo nie zawsze dokładne. Gdy je wypowiesz, medalion pokaże ci, gdzie znajduje się osoba, której jest on poświęcony. Ale musicie poczekać, aż dostaniecie swoje różdżki, żeby go użyc - uśmiechnął się lekko do dzieci i zwrócił się do żony. – Narcyzo, gdzie dostałaś takie bezcenne przedmioty?
    - Od swojej matki. Dostałyśmy je z Bellą, gdy byłyśmy w ich wieku. Uwielbiałyśmy je, ale teraz nie są nam potrzebne. Pomyślałam, że Dracon i Pansy, jako przyjaciele również mogą ich używać.
    - Pansy, co się mówi? – zwróciła uwagę córce pani Parkinson.
    - Dziękuję, ciociu. To bardzo miłe z cioci strony – odpowiedziała Pansy i zaraz szybko dodała: - I wujka też.

    - I czy ty, Draconie Lucjuszu Malfoy, przyrzekasz nigdy nie zdejmować tego medalionu, na znak naszej wiecznej przyjaźni? – spytała poważnie Pansy. Byli już po kolacji i siedzieli w pokoju dziewczynki. Zgasili wszystkie światła, oprócz małej lampki i usiedli naprzeciw siebie. Postanowili złożyć przysięgę, aby przypieczętować ich przyjaźń.
    - Przyrzekam – odrzekł równie poważnie chłopiec. - Czy ty, Pansy Leanne Parkinson, przyrzekasz nigdy nie zdejmować tego medalionu, na znak naszej wiecznej przyjaźni?
    - Przyrzekam.
    - Na zawsze.


    Leżałam w pokoju i ciągle myślałam o tamtej nocy. Mimo że minęły już prawie trzy tygodnie, wciąż nie mogłam pojąć, czemu Draco wcześniej nic mi nie powiedział. Byłam jednocześnie zła, szczęśliwa, rozgoryczona i onieśmielona. Lecz najbardziej dziwiło mnie, czemu nikt nie zauważył Malfoy’a. Jakbym tylko ja go widziała, jakby był tam tylko dla mnie. Wtedy spędził u mnie całą noc. Oczywiście, nie powiedział mi co planuje ani dlaczego jest tak wycieńczony. Dowiedziałam się, że to on był wtedy na wieży. Musiał pilnie zobaczyć się z profesorem Dumbledorem. Gdy spytałam w jakim celu, zamilknął. Jak to Draco. Rankiem, już go nie było.
    Zastanawiało mnie tylko co teraz będzie ze mną i Blaise’em. W końcu nie sprzeciwiałam się Malfoy’owi, ba! sama go chciałam. Muszę porozmawiać z Zabinim i wszystko wyjaśnić.
Znalazłam go w pokoju wspólnym. Intensywnie dyskutował z Daphne i jej siostrą. Dziwne, bo Asteria była antypatyczna w stosunku do nas.
    - Cześć, muszę porwać Zabiniego, obowiązki prefekta – skłamałam, gdy do nich podeszłam.
    - Jasne, Pans – powiedział Blaise i wstał.
    - Och, oczywiście – rzekła Daphne. – Idź, idź, pogadamy później.
    Pociągnęłam go za rękę i gdy tylko weszliśmy do pokoju, zapytał:
    - Co to za prefekcie sprawy? – rzucił się na łóżko i powiedział – Coś z pierwszakami?
    - Nie… Z nimi wszystko w porządku – czułam jak pocą mi się ręce. Zaraz miałam zniszczyć naszą wspólną przyszłość, teraźniejszość i przeszłość; wszystkie wspomnienia. – Chodzi o nas.
    - O nas? Co jest z nami nie tak? – podniósł się na łokciach, a na między brwiami pojawiła się drobna zmarszczka.
    - Przypomnisz mi, czemu wtedy uciekłam z balu?
    - Znów? Tysiące razy już ci to mówiłem. Zatrułaś się czymś, pobiegłaś do toalety, potem Slughorn kazał ci iść do Pomfrey i tam leżałaś całą noc. Wiem, bo cię odwiedzałem. Rano zaniosłem cię do twojego pokoju i koniec historii.
    - Jesteś pewien? – nie wierzyłam w tę wersję. Doskonale pamiętałam miękkie wargi Dracona i jego ciepłe dłonie na mej szyi. To nie mógł być sen. Ale Blaise chyba twierdził inaczej. Wstał, podszedł do mnie, chwycił za ramiona i spojrzał w moje zielone oczy.
    - Tak. Jestem pewien – powiedział i chciał pocałować mnie w policzek, lecz ja odwróciłam głowę. - Co się z tobą ostatnio dzieje? Prawie nic nie jesz, chodzisz niewyspana, nie zwracasz na nas uwagi…
    - Wiem, przepraszam – odwróciłam wzrok i cicho odchrząknęłam. – Wiesz co, mam masę roboty. Widzimy się na obiedzie? – głos mi się załamywał. Znowu nawiedzi mnie napad niekontrolowanego szlochu.
    - Ech… Do zobaczenia, Pans – rzekł zawiedzony i wyszedł z pokoju.
   Tego dnia już nigdzie nie wyszłam. Jak zaczęłam się uczyc, to odrobiłam wszystkie lekcje zadane na następny tydzień. Nie miałam nic lepszego do roboty. Skończywszy ostatni esej na Obronę przed Czarną Magią o dementorach, udałam się do łazienki. Spojrzałam w lustro i musiałam zgodzic się z Blaise’em – cera mi zszarzała, włosy opadły, pod oczami rysowały się oznaki zmęczenia. Pod prześwitującą koszulą błyszczał się złoty medalion. Nigdy go nie zdjęłam i zawsze go miałam. Dracon też swój nosił, wiem to. Ujęłam go w dłoń i lekko otworzyłam. Auxilium Reperio. No tak! Szybko wybiegłam z łazienki w poszukiwaniu różdżki. Gdy ją znalazłam, usiadłam na łóżku i wycelowałam we wnętrze medalionu ze złotym smokiem. Zamknęłam oczy i szepnęłam:
    - Auxilium Reperio.
    Z różdżki wyleciał promień bladoróżowego światła i uderzył w wizerunek smoka. Ten, poruszył się. Rozpostarł skrzydła i spojrzał na mnie. Ukłonił się i zionął ogniem w wieczko medalionu. Dwie różdżki rozsunęły się i ku moim oczom ukazało się jedno słowo: Hogwart. Potem wszystko zamarło, jakbym nigdy nie wypowiedziała zaklęcia. Lecz tylko pozornie. Medalion uniósł się w powietrze i oplótł łańcuszkiem mój nadgarstek.
    - Chcesz mnie do niego zaprowadzić, prawda? – cicho powiedziałam. – Do Dracona? - w odpowiedzi medalion zaczął ciągnąć mnie ku wyjściu. Było już dawno po północy, więc wszyscy uczniowie udali się do dormitoriów. Nic już nie oświetlało pokoju wspólnego, więc mruknęłam „Lumos” i podążyłam za medalionem. Szliśmy przez całą szkołę, aż na siódme piętro. Zatrzymaliśmy się dopiero przy ścianie naprzeciw tego wstrętnego gobelinu z Barnabaszem Bzikiem i trollami. Medalion przywarł do ściany, jakby chciał tam wejść.
    - Świetnie, ściana. – prychnęłam i zaczęłam chodzić w te i z powrotem, zrezygnowana, chcąc dowiedzieć się, czemu tu przyszłam. Nagle ze ściany wyłoniły się drzwi, a raczej wrota. Zdziwiona, lekko je otworzyłam, a medalion wleciał do pomieszczenia za nimi. Był to duży pokój, z łóżkiem, szafami i całym sypialnianym wyposażeniem. Lecz Dracona tu nie zastałam – jego medalion leżał na poduszce, tuż obok małej karteczki podpisanej moim imieniem. Wzięłam ją do ręki i otworzyłam liścik. Widniało tam tylko jedno słowo, jedno jedyne - Przepraszam. Drań!



Krótko, ale wynagrodzę.
Spam, reklamy, powiadomienia --> Room of Requirement!